[Verse 1] Fantasmagorie, ponure historie Jak alegorie atrybuty, emblematy Te tematy lepkie jak umysl, chwytaj Ulotna mysl lotna, nietrwala jak Wyraj Dalej prosto, znow ten przystanek Autobus bez klamek, powykrecane Galezie strasza, dopiero świta Wiec pustka we mnie i na chodnikach Przeciez widzialem, ze ktos tam szedl Jako puch marny roztrwonil sie Pewnie cos wiedzial, wiec przestrzen Uprowadzila go w otchlan, powietrze Jest geste, duchota, pedzi sarkof*g Zelazna trumna, okolica mknie Nie znam tych domow, one znaja mnie Łypią swiatlami, zostalismy sami z myslami [Verse 2] Pasazer bez twarzy i muchy na oknach Gazeta wilgotna, lezy samotna Jak trakty do odleglych galaktyk Nikt ich nie zwiedza, czas w eter ulecial Swiety bez Boga dosiadl sie takze W swiecie bez klamek, blaszanym teatrze Noga na noge, oczy wlepione, zgubione Jak druk na podlodze Czytam sie sam
[Verse 3] Przystanek petla jak petla na szyje Choc nie mam pulsu to czuje, ze zyje Gdzies plynal autobus sto stop nad ziemia Przystanek we mgle oblany czerwienia O wschodzie slonca, jak skaza krwotoczna Brunatne smugi rdzawe jak koszmar Towarzysz podrozy wysiadl tu takze Tylnymi drzwiami popatrzec w dol I ruszyc przed siebie po moscie slow Utkanym z wrzeszczacych glow i twarzy Podczas snu ludziom odebranych Poszedlem za nim, zostalem wybrany A za nim kruki jak Jonah Hex Pewnie znal smierc, prowadzil mnie Do wnetrza miasta z swiatynia posrodku Spalona wieza czarna jak monstrum [Verse 4] A tam jak w setnym wymiarze Upadle miasto ropialo szkaradnie Ostatnia stacja, swiatynia bez czci Bogowie bez imion, tetnice bez krwi Tutaj tez zgnije to moja ruina Zawalisko mysli, cierpien kraina Jak pantomima zabawa w bostwa Ktos zwalil swiat, ktory mial ustac