[Zwrotka]
Zawsze chciałem wspiąć się na szczyty rozpaczy
Wielu widziało, lecz mało kto patrzył
Z wierzchołka, chciałbym mieć obraz jak z okna
Przed swymi oczyma by wcale się nie kończył
Ani zaczynał, by widzieć pielgrzyma
Trudy tułacze, za nim podążyć
Do Ziemi Świętej, lecz świętej inaczej
W sieni mieć buty gotowe na wymarsz
Gotów jak Dawid posiąść Olbrzyma
W kamiennych kręgach chce mnie utrzymać
Krzywa mych nieszczęść i część ta nieżywa
Co spija mleko wciąż z piersi Diabła
Zawsze myślałem, że do snu mnie kładła
Pewność, że ciało me spocznie w mokradłach
Lecz dane mi było w końcu to pojąć
Że sen to samotność w drodze na szczyt