Znów ten sam koszmar, pryszczami otoczony
Wyciskanie ich to jak stan agonii
Wulkanów cała horda, skażona morda
Przydałoby się z nimi zawrzeć jakis konkordat
Mogę zapomniec o bilbordach z tymi diodami
Nie mam szans na inną pracę jak konsultant castoramy
Muszę stawić czoło tej twarzowej anarchii
Tylko, że do tego musiałbym chyba użyć koparki
Niestety nie pomagają żadne preparaty
To dramat gorszy niż Katyń
Pamiętam jak wyszedł pierwszy dżin z przed wielu laty
Dziś wiem, że przekazano mi to z genów taty
Moje plecy są niczym minowe pole
Gdy się oprę to siedzenie jest całe biołe
Gdybyś potarł moje plecy niczym lampę Alladyna
Na tym świecie spełniłbym życzenie każdego skurwysyna
Znów ten sam koszmar, wybieram się na randkę
A tu nagle gejzer pojawił się ukradkiem
Lampiła się na niego wiedziałem o co chodzi
Już nie ma szans na pyku pyku co dopiero lodzik
Nieudany wieczór, zmarnowany czas
Wracam do domu patrzę w lustro dżin, że aż strach
Po godzinach męczarnii udało się go wycisnąć
Lecz niestety na lustro wytrysnął
Następne pół godziny muszę je wyczyścić
Tak bywa z dżinami prowadzę te bitwy
Kładę się do łóżka i próbuję zasnąć
Modląc się o to by dżiny nie napadły mnie rano
Choć pewnie tak będzie każdy poranek to żniwa
Czasem myślę, że należę do siedmiu największych dziwactw
Chyba każdy tak miał to dla was moje dzieło
Bo pewnie jak ja jesteście forever alone