[Verse 1]
To coś co noszę pod skórą
I choć to kiedyś mnie zgubi, trzymam się tego oburącz
Ludzie mówią, że w ludziach to lubią
Że to ma swój urok, że wciąż dopingują mnie
I chcą mieć to co ja
Ale nikt nie chciałby zostać z tym sam na sam
Ponoć mam fart – nie wiem, może i tak
Ale to zmienia tok myślenia, żyjesz tym każdego dnia
Wychodzisz z założenia, los nie daje drugich szans
Dlatego punkt widzenia zwężasz do tych kilku spraw
Kilka lat temu dałbyś się za to pokroić
Dzisiaj stoisz w tym miejscu, nie wiesz czy chcesz to robić
Paradoks, błogosławieństwo jest przekleństwem
Chcą mieć więcej nie dając nic więcej, sprzeczne
Dzień w dzień przyświeca ta sama myśl nam
Gdyby nie to, kim byłoby moje „ja”?
[Verse 2]
To coś co dostałem w genach
Temperament, poddany wpływom otoczenia
Mówią, człowiek się nie zmienia
Patrzą na mnie mówią, że mam
Wszystko w dupie i to widać ze spojrzenia
Nie mam w zamiarze zmieniać Twojej opinii
Bo to coś nie pozwala dbać o to co myślą inni
Za swoich bliskich oddałbym wszystko w moment
Za nich idę w ogień, choćbym wiedział, że spłonę
Gdy okręt tonie, nie w głowie Ci szalupa
Jak najwięcej na swe barki z wiarą, że jeszcze się uda
Ciężko Ci słuchać o własnych wadach, wiem
Ale starasz się wyciągać wnioski, gdy zrobisz źle
Choć bieg wydarzeń czasem idzie nie po myśli
Milczysz, nie chcesz obarczać tym innych
I chyba nikt dziś nie jest w stanie mnie zrozumieć brat
Gdyby nie to, kim byłoby moje "ja"?