Jeszcze wczoraj ostatnie żegnały mnie wonie Lata, co lekkim wiewem róż rabaty muska, I słuchałem fontanny, co w klasztorze pluska, I widziałem znajome, załamane dłonie: Widzę Burgos jak stary grobowiec uśpione I księżyc jak trup srebrny, co stał w murów blance, I nagle oto dzisiaj - wieczór w Salamance - Pojąłem, że to prawda. Ze wszystko skończone. A jednak nawet teraz, na dalekim bruku, Jakby stolic gnębionych aż tu doszły dreszcze, Czujesz drżenie podziemne i łudzisz się jeszcze, Ze mówi ktoś do ciebie w dział milknących huku. Ręką sunąc po liściach, co nie znały rosy, Śnisz cienie i ten strumień, co się wije w jarze, Nad którym o tej porze siedzi chłopiec bosy I gra prostą piosenkę na wiejskiej fujarze. Oto dym długą smugą podniósł się z ogniska, I widzisz swe dzieciństwo tym dymem zasnute, Dziewuchy motykami biją w kartofliska, I czujesz wonne zioła: lawendę i rutę. Jakżeż się to te wszystkie polne kwiaty zwały? Te drzewa, co wieczorem za oknem szumiały? Gdzież się owe podziały zapomniane krzewy, Co się gięły i chwiały śród letniej ulewy? To właśnie twoja ziemia, gdzieś chciał spocząć w końcu Pod liśćmi zbutwiałymi, co pachną tak mocno. Ktoś cię woła: "Poczekaj! Przetrwaj porę nocną, A jutro ujrzysz Rynek i Wawel we słońcu!" Ileż to razyś patrzał gdy, zdało się, płoną Dachy łuną zachodu zalane czerwoną, I wtedy z Panny Marii, spod złotej korony
Dźwięk zrazu przyciszony starego hejnału, Coraz czystszy, pełniejszy szedł na wszystkie strony, A ty, milcząc, słuchałeś, jak ginął pomału. Jak cicho! Nikt nie przejdzie przez puste krużganki I żadna się nie bieli koronkowa kreza, Ani żadna Infantka w stroju Velázqueza Nie zjawi się na starych murach Salamanki. I tylko powiew nocy, co cicho się zbliża, Zaledwo pożegnane przypomniał platany, I patrzysz na plac pusty, księżycem oblany, Tym samym, który płynie po niebie Paryża. Co teraz śni to niebo, co marzą te mury? Kto idzie pośród parku aleją uśpioną? I jakie teraz burze wstrząsają twe łono, 0 miasto, któreś było jak siła natury? Znów wraca zapach wiosny i siła twych czarów, Jak kiedyś, moje serce na nowo odmienia. Zrzuć z głowy swojej popiół spalonych sztandarów. Czy słyszysz tę muzykę? I moje westchnienia? Pójdź ze mną w świat prawdziwy, na zawsze umarły, Patrz, kwiaty z drzew otrząsa wiosenna ulewa, Małego się hotelu drzwi nagle otwarły, A z okna naprzeciwko walc stary rozbrzmiewa. Niech tylko cień ten w oknie zamglony popieszczę, Co teraz ponad lampą gasnącą się słania: "Nie dałaś mi na jutro godziny spotkania, Czy będziesz o mnie myśleć? Spotkamy się jeszcze?" I nagle dzwon jak w studnię o ciszę uderzył, I tylko palma cicho szeleści jak pióro. O! weź mnie w swe ramiona, milcząca naturo, Ażebym znów pokochał i znowu uwierzył!