Płynie rzeka wąwozem, jak dnem koleiny Która sama siebie żłobiła Rosną ściany wąwozu, z obu stron coraz wyżej Tam na górze są ponoć równiny I im więcej tej wody, tym się głębiej potoczy Sama biorąc na siebie cień zboczy... Piach spod nurtu ucieka, nurt po piachu się wije Własna w czeluść ciągnie go siła Ale jest ciągle rzeka na dnie tej rozpadliny Jest i będzie, będzie jak była Bo źródło, bo źródło wciąż bije A na ścianach wąwozu pasy barw i wyżłobień Tej rzeki historia, tych brzegów Ślady głazów rozmytych, cienie drzew powalonych Muł zgarnięty pod siebie wbrew sobie A hen, w dole blask nikły ciągle ziemię rozcina Ziemia nad nim się zrastać zaczyna... Z obu stron żwir i glina, by zatrzymać go w biegu
Woda syczy i wchłania, lecz żyje I zakręca, omija, wsiąka, wspina się, pieni Ale płynie, wciąż płynie wbrew brzegom Bo źródło, bo źródło wciąż bije I są miejsca, gdzie w szlamie woda niemal zastygła Pod kożuchem brudnej zieleni; Tam ślad, prędzej niż ten, co zostawił go, znika Niewidoczne bagienne są sidła Ale źródło wciąż bije, tłoczy puls między stoki Więc jest nurt, choć ukryty dla oka! Nieba prawie nie widać, czeluść chłodna i ciemna Niech się sypią lawiny kamieni! I niech łączą się zbocza bezlitosnych wąwozów Bo cóż drąży kształt przyszłych przestrzeni Jak nie rzeka podziemna? Groty w skałach wypłucze, żyły złote odkryje Bo źródło, bo źródło wciąż bije...