Kto w twierdzy wyrósł po co mu ogrody Kto krew ma w oczach nie zniesie błękitu Sytość zabije nawykłych do głodu Myśl upodlona nie dźwignie zaszczytów Kto się ukrywał szczuty i tropiony Nigdy nie będzie umiał stanąć prosto Zawsze pod murem zawsze pochylony Chyba że nagle uwierzy w swą boskość Kto w życiu oparł się wszelkim pokusom Tu po tygodniu jest ostoją grzechu Dawniej jedyną uciśnioną duszą A teraz jednym z tysięcy uśmiechów
Z ran zadawanych kto krzyczał w agonii Na męki dając ciało by myśl pieścić Nie widzi sensu w nauce harmonii Ani nie umie śpiewać o tym pieśni Kto świat opuścił w zastanej postaci Ten nie zaśpiewa hymnu dziękczynienia Choćby i przez to miał zbawienie stracić Nie ma o nie ma zadośćuczynienia Nie dla wiwatów człowiekowi dłonie Nie dla nagrody przykazania boże Bo każdy oddech w walce ma swój koniec Walka o duszę Końca mieć nie może