Ta wyprawa była dla nas przyjemnością Kiedy z gór zeszliśmy w kwitnące doliny Parobcy porzucili domy broń i stada Obrońcy zginęli śmiercią bohaterską Równaliśmy z ziemią winnice i zasiewy Nasze ręce dymiły ludzką krwią i tłuszczem I z całej krainy nie pozostał po nas Kamień na kamieniu ani zdrowy człowiek Widzieliśmy łupów naszych właściciela Cały w strupach i wrzodach trwał w pogorzelisku Tuż przed naszym najazdem stracił wszystkie dzieci W gruzach domu przez piorun zburzonego w nocy Nie znał chyba ten człowiek łaski swego Boga Lecz wielbił Go nadal choć nieludzkim głosem Staliśmy milcząc dobić ktoś go chciał z litości Ale stracił śmiałość wobec takiej wiary "Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała Braci synów już nie ma - ja wciąż z nimi rozmawiam Roztrzaskali domostwo - ja kamienie całuję Zawlekli mnie na śmietnik - w słońce się wpatruję
Zmiażdżyli mi podbrzusze - miłość nie da się zgubić Wyszarpali mi język - więc palcami coś mówię Wykłuli mi źrenice - myśl się z myślą zaplata Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!*" Wódz gotowych na wszystko bitnych górskich plemion Chciałbym być bogiem takich jak ten człowiek ludzi Jeden starczył by dźwignąć i utrzymać w górze Świat Boga i nicość przez Niego mu daną Chociaż zniszczyć Go jednym mógł wzruszeniem ramion "Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała Braci synów już nie ma - ja wciąż z nimi rozmawiam Roztrzaskali domostwo - ja kamienie całuję Zawlekli mnie na śmietnik - w słońce się wpatruję Zmiażdżyli mi podbrzusze - miłość nie da się zgubić Wyszarpali mi język - więc palcami coś mówię Wykłuli mi źrenice - myśl się z myślą zaplata Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!"