Wokół Obłomowa od południa zamieszanie: Stary Zachar wnosi tacę - parujący żur I z grzybami jeszcze ciepły pieróg na śniadanie; Gromko brzmi z wejściowych drzwi przyjaciel Stolz - bonjour! Stolz - gorączka - zdziera z okien grube warstwy kotar, Dzwoni obcas po posadzce, róg myśliwski gra. Gwałtem wpada do salonu dzień w kaskadach złota: - Hej, wach' auf, Iljo Iljiczu! Mais, reveille-toi! A Obłomow na kanapie Ni to marzy, ni to chrapie I przed światłem łeb zasłania, I nieskory do śniadania. Pikowaną kryje kołdrą Gębę dobrą, gębę mądrą, Ale jakby niepotrzebną, Bo niezdolną trafić w sedno. Może szkoda na to czasu? - Zachar, miłyj! Nalej kwasu! Rzutki Stolz to człek światowy i sprężyna czynu - Przystrzyżone bokobrody, woskowany wąs; Zna go Paryż, Sankt-Petersburg, jeździ do Londynu, Kowal losu, który posiadł salonowy pląs. Zawsze w ruchu! Z miejsca w miejsce gna, co koń wyskoczy! Świat umyka mu spod stóp, jak śnieg spod śmigłych sań. W każdym przejrzy się zwierciadle - zręczny i uroczy - W politurze gabinetów, w lśniących oczach pań... A Obłomow na kanapie Rozproszone myśli łapie, A jak złapie - to zapłacze, A to znaczy, że coś znaczą... Cóż, że znaczą, skoro giną Za rozstajem, za równiną W blasku, co źrenice drażni... Może by tak pójść do łaźni? Może szkoda na to czasu? - Zachar, miłyj! Nalej kwasu! Stolz - przyjaciel - nie rozumie, rzuca się ratować!
Utrzeć by surówkę z marchwi! Żur i pieróg precz! Ej, zrobimy my człowieka z tego Obłomowa! Przystrzyżemy, wystroimy, strój to główna rzecz! Wszak nie tacy teraz robią zyski i kariery! Sama swołocz i kryminał! Starczy tylko chcieć! Ilja! Z ciebie człek rozumny, obywatel szczery! Pomyśl tylko, gdzie byś mógł już być! Co mógłbyś mieć! A Obłomow na kanapie Nad haftkami gaci sapie I wspomina w melancholii Wiejski dwór, dmuchawce w polu - Dwór dzieciństwa, jak za mgłą, Gdzie - gdy chcą - to wszyscy śpią... A tu dramat, trudna sprawa: Zwinna spinka, wredny krawat. Może szkoda na to czasu? - Zachar, miłyj! Nalej kwasu! Śliskie podłóg arabeski, lustra, żyrandole, Amfiladą szybkich spojrzeń echem sunie szept. Maski, miny i grymasy, blask i zgiełk przy stole, Bursztynowy lep na muchy! Od much czarny lep! Stolz pod rękę Ilję trzyma, by nie uciekł głupiec: Chce wyswatać go ze światem - żeń się, Ilja, żeń! Aż wyrywa się Obłomow, trzewikami tupie: - Żeby światłem się nacieszyć, trzeba znaleźć cień... Zaciągnięte znów kotary, Żur i pieróg wniósł Zachary I przymyka się powieka - Kochać świat? Tak, lecz z daleka, Z życzliwością i dobrocią, Nie pytając - za co? Po co? Kołdra grzeje jak samowar, Wraca sen do Obłomowa... Może szkoda na to czasu? - Zachar, miłyj! Nalej kwasu! Taki z nim i Stolzem kram - A ja... obu w sobie mam.