Widzę normalny kraj - Brzozy, cerkiew, rzeka Nad rzeką olchowy gaj, Dar Boga dla człowieka. Wiatrem wędruje dzwon Zrodzony w gliny grudzie I oto ze wszystkich stron Idą normalni ludzie. Mówią to, co mówili Nikt ich za to nie gani. Myślą to, co myśleli Nikt nie myśli za nich. I widzę jedno z miast W jego mrówczej strukturze, W otwartym oknie blask I drzwi otwarte w murze. Za drzwiami pokój, stół, Na ścianach starzy mistrzowie, Za stołem - jakbym czuł -
Siedzi normalny człowiek. I mówi to, co mówił Wcale nie boi się tego. I myśli to, co myślał I nie ma w tym nic złego. I widzę drogę w kres Za koło horyzontu, Nie dziwiąc się, że tak jest Jak powinno być od początku. Więc chwyta mnie jeden - z Nich I w oczy drwiąco patrzy: - Obudź się no, te - psych! I daje mi zastrzyk. Potem, normalna rzecz, Do łóżka mnie przywiąże. Chciałbym znów zasnąć, lecz Za snem - już nie nadążę.