- Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba Na widok trupa pana Podbipięty. - Krwi! - zawrzasnęła zbaraska załoga A Litwin chwiał się, do belek przybity Święty Sebastian strzałami przeszyty Słodki, niewinny, cichy, obojętny. Rycerz bez skazy, co jak smok gruchotał Czerń (co jest czerń? Dzisiaj nie ma czerni) Na jasnej twarzy ślad grotu i cnota, Której się Longin radośnie wyzbyłby Po tym, jak jednym ciosem zerwał trzy łby Ludzi, o których wierzył - że niewierni... Lecz przecież krew ta jest tak miła Bogu, Że zaraz kreskę w niebieskim rejestrze Zarabiał szlachcic siekąc tępych wrogów Co tylko po to wchodzili w granice Słabej, lecz wiecznej Rzeczypospolitej Aby się mogła na ich trupach wesprzeć.
Kiedy Zagłoba pił miód (nie dla chamów) Picie to było inne, niż Bohuna: Horyłka, beczka dziegciu, wymiar stanu Nieszczęśliwego, dzielnego Kozaka, Co śmiał kniaziównę kochać - zawadiaka - Cham, co boskiego się nie zląkł pioruna. I na paliki zaostrzone świeżo Gładko nizali się stron cierpiętnicy. Król płakał, modlił się, głęboko wierząc Że hekatomba historię oczyści Jak wiatr las czyści ze sczerniałych liści By pole bitwy gniło dla winnicy. - Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba I krew się lała sprawiedliwie, szczodrze; Lecz pan Longinus, rycerstwa ozdoba Nie mógł pozornych tryumfów być już świadkiem, Grymasem śmierci dając znać ukradkiem Że wie zbyt wiele, by było mu dobrze.