Czuję jak pocą mi się łapy, chodzę z nogi na nogę Nie wiem co robię w tym lesie, ale jak już jestem – pochodzę Nie wiem skąd te trapy wzięły się w głowie, ale potęgują obłęd łapy pocą się dalej, ja sięgam po ćmika, ostatni – no to mam problem Prawdopodobnie, wiem gdzie jestem, wszystko prawdopodobnie A naprawdę to komary mają fiestę. A tembr moich przekleństw Robi im dobrze, czują, że żyją. O, już jestem przy drodze... Wsiadam, ustawiam siedzenie i włączam radio A tam wciąż trapy – dziwne, ale nie będę się zagłębiał zanadto Mówią, że w Polsce nie mamy dróg, a mnie się jedzie tak gładko Autko lekko mnie niesie. Jak dobrze, że nie wiem dokąd i po co... Fajki, ach tak, włacha, no to żegnaj przygodo Parking, sklep, 12 zł zbliżeniowo Widzę, ze widzi, że jestem blady, jak ściana Ale widzi, że widzę, że ma w dupie ten cały mój kłopot Przepraszam... Dziękuję... Przepraszam, przepuści mnie pan?
Dziękuję, dziękuję, dziękuję dziękuję przepraszam Słońce praży, jakby było pieprzoną kulą ognia Ee, no dobra, jakby było kulą ognia obok nas Na twarzy wypisany mam obłęd, zajawkę tego ze środka Mam nadzieję, że nikogo nie spotkam... O, cześć – znajoma morda - A co tam? - A obłęd, się motam - To spoko, u mnie też dobrze - żona, kredyt, robota Miło było i w ogóle. Znowu idziemy – ja i mój problem – po ruchowmych schodach w tzw. galerii Przyszedłem tu tylko po żelki! Wciąż nie mogę pozbyć się z głowy tej perki i basu Nie ma nic tak bez wyrazu, jak popowe koncerty I tyle wiary tu sterczy, bujam się lekko do tego trapu Jak dobrze, że dziurę w głowie mi wierci, od jakiegoś czasu Czuję lekkie mrowienie, nie wiem który to ćmik Ale jest jak zbawienie. Nie czuję się jednym z nich Dziękuję, przepraszam, chcę iść – prawdopodobnie... Znowu ja i mój problem Jak to się stało, że oto pod twoim oknem?