Rozbiję swój świat zabity deskami,
Z tych desek zbuduję, jak z tęsknoty, łódź.
Perły, korale rozsypię na szczęście,
Muszle, bursztyny, a może coś jeszcze.
Będę wędrował poza horyzont
Ze swojskim balastem - wielką walizą.
Z wyspy na wyspę, raz dniem, raz nocą,
Skieruję ster, gdzie oczy poniosą.
Gwiazdy to ryby latające
Między księżycem a słońcem.
Morze - modlitwa Boga i ludzi
Za tych, których życie zbytnio trudzi.
W trójkącie żagla słońce powieszę
I będę studził płonne zapały
Serc zbyt gorących i tych zbyt małych,
I tych co burzą, i tych co ciszą.
Pójdą nade mną trzy czarne wieże,
Jak trzy dzwonnice rybackich świątyń.
Będzie im lekko w wodach, gdy dzwony
Wydzwonią żywot wieczornych modlitw.