Był pięćdziesiąty dziewiąty rok
Pamiętam ten grudniowy dzień
Gdy ośmiu mężczyzn zabrał sztorm
Gdzieś w oceanu wieczny cień
W grudniowy płaszcz okryta śmierć
Spod czarnych nieba zeszła chmur
Przy brzegu konał smukły bryg
Na pomoc "Mona" poszła mu
Gdy nadszedł sygnał, każdy z nich, wpół dojedzonej strawy dzban
Porzucił, by na przystań biec, by ruszyć w ten dziki z morzem tan
A fale wściekle biły w brzeg, ryk morza tłumił chłopców krzyk
"Mona" do brygu dzielnie szła, lecz brygu już nie widział nikt
Na brzegu kobiet niemy szloch, w ramiona ich nie wrócą już
Gdy oceanu twarda pięść uderzy w ratowniczą łódź
I tylko krwawy słońca dysk, schyliło już po ciężkim dniu
Mrok okrył morze, niebo, brzeg, wiecznego całun ścieląc snu
Wiem dobrze, że synowie ich, też w morze pójdą, kiedy znów
Do oczu komuś zajrzy śmierć, i wezwie ratowniczą łódź