[Verse 1: Łozo aka Pitahaya] Większość ma mnie za typa co skrywa swe wnętrze I odbija z towarzystwa gdy patrzą mu na ręce Mam serce z kamienia, tak ocenia mnie wielu Nie otwieram się przy wódce jak kumple w burdelu W skrócie, patrzę nieufnie bo ludzie lubią kłamać Nie stąpam po próchnie wczorajszego zaufanie I nie spowiadam się z błędów nie szukam Współczucia, do konsekwencji drzwi sam pukam W moich butach przejdziesz cały świat Ja nie z tych co ci powie, że najgorzej z was miał Nie! Mogę znieść upokorzeń setki razy Taniec deszczu soli nie posoli mi twarzy Każdy może do głosu wplatać potok bluzg Mam twardy kręgosłup hartowany przez ból I być może nie jestem cool, a już na pewno żaden wzorzec ze mnie, ale przez życie pewnie Ref (x2) Idę dalej, mam na imię Paweł, tak mi mów W sercu noszę żar a nie lód, wszyscy tu Znany ból, problemów full ale chuj z tym
Nasze życie, nasze sny [Verse 2: Łozo aka Pitahaya] Budziły mnie wczoraj, chciałem by pokochał mnie każdy Dziś śmieszy mnie obraz wymuszonej akceptacji Ludzie mają w naturze ciąć róże jak kwitną Okryłem się bluszczem by sam tworzyć przyszłość Nie duszę się mizdrząc z hipokryzją wewnętrznie Mam spokój, towarzystwo zerwało koneksje I choć słyszę jak biczem strzelają mi za uchem Udaję, że nie słyszę i idę za białym krukiem Życie, w potylicę uderzało z partyzanta Rozszerzało mi źrenice bym widział z lotu ptaka Nie liczę, dni jak tydzień gdy nosiłem krzyż na barkach Najważniejsze być spoko jak ksiądz Jakub Bartczak Stawiali pod pręgierzem Nawarstwiałem świadomość przez poznawanie siebie I wierze w siebie, a że wyżej mierzę codziennie To w głównej mierze; los zależy odemnie Ref (x2)