On powie tym, co wiernych liczą, Że powołaniu służył swemu. Zaśmieją się i nie dosłyszą. Bawiąc się, zapytają: "Czemu?" Późno zrozumie, osaczony, Kiedy go zwarty szyk otoczy, Że nie ma w taki dzień obron""y Bo nikt mu nie śmie spojrzeć w oczy. I język jego z dwupłomienia Co śmierć zadaje niewidzialną Do ostatniego będzie tchnienia Kąsać satyrą pożegnalną. Spojrzy w twarz swoich wielkich braci: W ich słowach była prawda szczera, Powinien wiedzieć jak się płaci Kto z młodu zawód ten obiera. Usłyszy, gdy go chirurg wezmie:
"My krzywdy twojej tu nie chcemy, Pierś otworzymy bezboleśnie, Węgiel gorący z niej wyjmiemy. Żyć będziesz od cierpienia wolny. Poczytność damy ci i sławę. Niech wiersz twój, zamiast toczyć wojny, Kształcącą ludziom da zabawę" Stanie się tak. I popiół szary Zakryje strony jego pisma. Choć będą śniły się koszmary Nikt do nich głośno się nie przyzna. A ty nie raduj się, człowieku, Że zgon poety grają bębny. Z płaczem go wspomną wnuki wieku. Bardziej niż sądzisz był potrzebny.