[Verse 1: Bonson]
Jaram się sportem, kiedy biegam po boju z towcem
Jestem dzieciakiem z bloku, jak z Bostonu boysband
Chociaż łysy baniak świeci, a nie żel we włosach
Tu co drugi baran miewa gorzkie sny, że mnie dopadł
Możesz mnie nie kochać, pieprzyć oklaski
Wiesz, to jebie chujem gorzej niż oddech nimfomanki
Ty oddech tracisz z buchem, albo z butem przy głowie
Kiedy przerwiesz starszym w grupie wypowiedź
Mam wielkie plany i pierdolę nienawiść
A pierdolenie sławy to pierdolenie słabych
A kolejny dzień tu często nie jest fajny
Patrz za siebie w interesach tych, często nielegalnych
Dzielnice dają ci miłość za kilka wersów
A rodzice dają ci miłość - zatrzymaj w sercu
Patrz, prawdziwa miłość, wiesz, to ta bez interesu
W świecie, w którym grozi krach bez internetu
Mamy tylko jeden moment, by wykonać plany
Pamięć o błędach starszych braci co na to zaspali
Czaisz, miłość od braci, choć uważaj gościu jednak
Bo kto z kim przystaje tego może w końcu sprzedać
To nie świat jest tym złym, kiedy patrzę w lustro
I to nie tak, że z tym czymś jest mi łatwiej usnąć
Ty nie musisz mnie kochać ale jeśli jednak zechcesz
To powiedz tylko słowo, ja tam będę
To dla wszystkich zagubionych między prawdą a Bogiem
Jak i wszystkich zatrudnionych gdzieś na czarno za drobne
Podnieś pięści w powietrze, daj to w miasto, niech płonie
Daj miłość swoim ludziom, kurwom pięść w mordę