[I]
Chodź, opowiem Ci bajkę o rzadkim okazie słabości
O zatrzymaniu w rozwoju i zaburzeniach emocji
O korozji na bodźcach, którą spłodzili mi ludzie
O zawilgoconych ścianach, ojcu skurwysynu, wódzie
O matce, która kocha i nie może przestać wierzyć
W to, że się wreszcie obudzę i spróbuję z gównem zmierzyć
Chcesz mnie pocieszyć? O to mi raczej nie chodzi
Właśnie nastał ten dzień, gdy pęka lód, łamią się płozy
I kurwa do tej pory oszukiwałem sam siebie
Cicho szeptał mi rozsądek: „człowieku, wracaj na ziemię”
Bądź pewien, że od zawsze stąpam po tym samym gruncie
Czym się różnię od padalców? Że mi na sucho nie ujdzie
Tym jak zwykle się upiecze, znowu jak po maśle pójdzie
Ponoć głupiec miewa szczęście? To im to zadedykujcie
U mnie nie potulnie i z tym się czasami męczę
Marzę Ci wreszcie pokazać, jak to za siebie nie ręczę
Ref
Zawsze byłem tego pewny, że nic dla Ciebie nie znaczę
Zwykła ślepa, cicha pizda, w której znalazłeś oparcie
Tysiąc jednostek myślenia, w nich żyjące nowotwory
Nie masz sił, żeby to pojąć? To pierdol, że jestem chory x2
[II]
Te same chłodne poranki, zwłoki otula zaduma
Słońce pada na planetę, którą porównasz do gówna
Określą Cię po wyglądzie, taki chlor, zero mężczyzny
Pierdolona filantropia cicho mszcząca się za krzywdy
Wygadany autorytet będzie mi patrzył w papiery
Starzy dali kwit na studia, obiecali komputery
Czas płonie wiery, dla prostaka się poświęcą
Pożeracze definicji, które wykładał mefedron
Tacy jak ja Ci śmierdzą, wpierdolę Ci to w głowę
Że znam takich, co wciągali na dno koło ratunkowe
Podporządkuj się pod system i tyraj za te talarki
Wpierdalając takie kwasy, przy których topią się garnki
Zapłać podatki i uśmiechaj się do życia
W dupę sobie wsadź podteksty jaki ze mnie pesymista
Wychowanek świata, gdzie ludzie jak karaluchy
Wspomnią ostatni bochenek, patrząc na jego okruchy
Ref
[III]
Pod powiekami demony, produkcja soli na rany
Zmechanizowany układ, nerwy puszczały czasami
Teraz to już tylko norma, pierdolnięcie, spadasz niżej
Nie wiem, czy jestem człowiekiem, gdy paru ludźmi się brzydzę
Oczekiwałem na zmianę, zmieniło się bardzo dużo
Widzę martwy cień człowieka, Tobie też dobrze nie wróżą
Przedstawiam Ci upadek, nie mam sił wytropić szczęścia
Pytam: co było nie tak? Przecież szedłem głosem serca
Nie ma miejsca na żal, jednocześnie mam powody
Żeby pojechać po ścierwach za wszystkie rzucone kłody
Obelżywe skurwysyny, co możecie o mnie wiedzieć
Że przeplatałem różaniec, by nie stracić wiary w siebie?
Mieć oczyszczone sumienie, szukam świętego spokoju?
Raczej jak ewakuować z głowy kilogramy gnoju
Ponów to jeszcze raz, ten jedyny raz, ostatni
Może poznasz to uczucie, bycia jedną nogą w matni
Ref