[Verse 1: OsobieSam] Siemasz, znasz mnie już parę ładnych lat Może czułaś mnie w snach, na skórze czasem na bank Gdy pisze tak, pamiętam jak zawaliłaś parę spraw Parę przeze mnie dzisiaj, to pusty [?] Strach, widzę go w twoich źrenicach I nie wiem, boisz się bardziej mnie, czy pustego życia? Czytasz to co dnia na krysztale lustra A ja tylko pcham się ile mogę w twój czas Śnię, o twoich ustach byś krzyczała moje imię Już nawet nie pamiętasz pierwszego dotyku w zimie Mieliśmy chwile lepsze niż mogłaś wyśnić Parę gorszych, parę które zanim przyszły znikły Mieliśmy myśli, marzenia, chwile pełne złości Potem spokój, przeszywający dłonie do kości Mówią że jestem prosty, mają mnie na językach Plują mną, bojąc się czy ich nie dotykam Cisza! Czasem ją lubię chociaż wole krzyk Chwytasz? Bo w pustce gubię się jak nikt Widziałem tyle łez, słyszałem tyle westchnień Tyle razy nie chciałaś mnie, a ja wciąż jestem Uciekasz ode mnie, potem zawsze wracasz Powiedz, kochasz? Czy tylko czasem lubisz płakać? Daję ci emocje w ratach, to jak rana i sól Niedługo wracam, czekasz? Podpisano - Ból [Verse 2: Osa WL] Daj mi tylko chwilę, cała wieczność skona By w dłoniach schować winę, pochować ten dysonans Zatracić sowa, gdzieś koło nas, zrozum By dać dowód a w ramionach zacząć jeszcze raz od nowa Bez powrotu, udać się w ostatnią podróż Po zmroku w ogniu naszych ciał, spalić świat na popiół Szał skradł mi spokój wypuszczając z garści Gwiazdy co w amoku zagłuszają ból nostalgii
W tej konstelacji nagli mróz ostatniej szansy By znaleźć serce kartki, już będąc martwym Znów oplecie wargi drut kolczasty jakby trud Mej walki |niósł o bruk?| stan pogardy cud Euch zapałki trawi wszystko na swej drodze Topię w sercach lud a nie mogę znaleźć ognia w sobie Może kłamię jak z nut by znaleźć ziarno prawdy Choć milczę jak grób, gdy nie jesteś prawdy warty I kładę karty na stół, nie mam nic do ukrycia Wyprzedając złe wspomnienia jeszcze za życia Ty to ja, ja to ty, alkoholik-hipokryta gdy Nasze łzy to jedyna różnica i Nie ma nic, nie ma dziś, nie ma teraz Mam tylko ten list, chodź to nie ma już znaczenia Adresat X, podpisano anonimem Post Scriptum, Otuliłem ciszę [Verse 3: Bisz] Tych parę chwil pośród śmieci reszty Mieszam popiół, wokół tlą się resztki słów Płomienie liżą bezsennych nocy testamenty Już obojętnie Rzucam następny w ogień Drżenie ręki, to nie ty, to nie my, to nie moje łzy Bezradny wobec czasu jak zawsze Wiemy że to nie możliwe, na chuj mówimy na zawsze? Mówiłem: poważnie, śmiertelnie już gaśnie to we mnie Za mną, przede mną, na zawsze Śmiech który brzmi sztucznie Jęk od którego drżą ściany, lecz lepiej zabić to śmiechem Raczej, a to westchnienie to tak pali się papier A to wspomnienie to jak staliśmy razem w parku Skurwiały banał, mój oddech na twoim karku To nie był banał, to było dla nas jak cud Co się nie zdarza, zdarzył się, nie powtórzył Zdarza się, się dopala niewysłana koperta Ty oddalasz się...