Verse1: Słyszę ich, lecz nie słucham nigdy Mój styl był świadkiem zbrodni i szuka winnych Oni mogą przeto błagać Maryję Pannę Lecz wyrok zapadł, nie mają prawa żyć bezkarnie Buduję imperium gołymi dłońmi Nikomu nie pozwolę zaburzyć mojej harmonii Oni okupują chodnik, chcą za to pomnik Jeden dla wszystkich, bo wszyscy są podobni Skurwysyny mają polot jak taboret[?] Mało tego, pierdolą, że robią nową szkołę Choć wolą starą szkołę, ich rap jest z dupy jak stolec Tych ran kłutych nie da się przeboleć I wodzą nas, później zawodzą nas Przedobrzyli, lepiej niech nad zlewem schłodzą twarz Nie mogą nas traktować jak rynek zbytu To, że płodzą hajs, każdy z nas powinien wyczuć Ref: To krew na łamach białego dnia Powiedz(mów!), kto za tym stoi? Skurwysyny sobą rodzą konflikt Chyba chcą w blokach ciszy Przekonani, że to, co robią, to rap Nawet nie mają się czym bronić Sami dopuścili się tej zbrodni Nieświadomi, że to Gotham City
Verse2: Nie obchodzi mnie czy może być gorzej Mówią pół biedy, krzyż na drogę Ja czuję głód sceny, nie uznaję tu ściemy Przejmuję twój słuch, żebyś na moment był znów niemy Nie przepiłem zdrowia i mam dalej o czym pisać Nie próbowałem się powiesić, nie zamierzam zwisać Mam treść w tekstach, choć nie byłem na dnie Jeśli Ci to nie w smak, wyłącz i nie słuchaj mnie W strugach krew, rap kona w Gotham, też coś Wiem to, jest okaleczony przez ich kalectwo Ciekawe... masz nieciekawą przeszłość Nasrałeś do własnego talerza, teraz jedz to Tu potrzebuje mnie nie tylko flow Wkraczam w to, co nazywają tu ambitną grą świeżość... poczujesz ją i pokochasz Gdy rozwieję smog znad Gotham Ref: To krew na łamach białego dnia Powiedz(mów!), kto za tym stoi? Skurwysyny sobą rodzą konflikt Chyba chcą w blokach ciszy Przekonani, że to, co robią, to rap Nawet nie mają się czym bronić Sami dopuścili się tej zbrodni Nieświadomi, że to Gotham City