[Zwrotka 1] Zawsze chciałem mieć coś swojego Niezależnego, co nazwę i stworzę Zostawię po sobie, jak przegram i skończę By nie ucichł głos i było trochę wspomnień Zacząłem pracę nad sobą By poznać narzędzia co dadzą mi szum Nic mi nie wychodziło, nic mi nie wychodziło Ale wiedziałem, że mam czas, czyli luz Brałem to wszystko przed siebie Z pewnością poznawałem czynniki wiary Za przyszły sukces byłem gotów zabić I nie pytałem lepszych jakie są filary wygranej Po co się uczyć mam dalej? Ogarniałem sam, to wszystko mi dane jest Jak jeszcze pytasz, wiesz już dokładnie Kiedy to mówię, to nie mówię o rapie Rozwijałem siebie na różnych płaszczyznach W różnych kierunkach, póki jeszcze czas był Nie szkoda mi było w tym życia Bo wiedziałem: z pracy coś wynosi każdy Kiedy powiedzieli, że mogę mieć dość Śmiałem się, miałem też momenty zdrady Nie chciałem biec, miałem lęk Zmarnowałem lata na to by teraz nie mieć nic dla zasady A znam siebie, mógłbym to rzucić od tak Ale znam teren, wiem ilu czeka na szanse, jak ta Tak wiele godzin wjebałem, a efektów brak Mówiłem przed laty, a teraz to widzę Że jak Ci zależy, to marzenia to plan Obsydian, aha... [Zwrotka 2: Hyziu] Kiedy mówię nic tu po mnie, to nie tak, że się poddaję Wylewałem łzy, kiedy się wyrzekałem zalet Że już nie ten sam ja, i że wiary mam mniej Wiem, że nikt za mnie tu nie zrobił nic
Trzeba iść, zanieść płomień jak na Olimp Go donieść, palę wrotki, nie chcę pić, znam wnioski Zadowolony jestem jak wyjdzie mi coś w tym Życiu, wont jak chcesz mnie stąd zbić Wont? Ha. No to co dalej, jak dalej? Jak to co wypracowałem ma power Parę lat odwagi za nami Mami system, ale mamy zahartowany organizm Małe rzeczy tworzą wielkie i tak gramy od lat Kroki pokonują szczeble, Ty patrz, można Morda, wiesz jak to wygląda u nas? Nic na hura, a i tak to hula [Zwrotka 3: Bonson] Chciałem być jak idole z dzieciństwa Mówili mi: ochłoń. Pierdolę, chcę być tam Chora ambicja. Mówili mi: ochłoń. Pierdolę, chcę wygrać Być wyżej niż bloki, w których Tyle lat śniłem by bloki burzyć Widziałem propsy, fury Oni mówili: dorośnij, bzdury Żaden z nich nie był tam, gdzie ja Gdybyś miał takie jazdy byś sam się bał Raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze rap I zawsze mówiłem im prawdę w twarz Może przez to niewygodny, ale pewny siebie, jak żaden z nich Nie odpuszczam, kiedy mówią, żebym odbił Bo wierzyć w siebie to żaden wstyd Kiedy płoną barykady nie ma opcji białych flag Tylko twardo do przodu Myliłem się mówiąc, że mamy czas Od kołyski do zgonu biegniemy bezsensu, bo ktoś tam nam rozkazał Ambicje nie dają mi żyć Zmieniło się trochę, rap to nie zabawa Bo gdyby nie to, dziś nie miałbym nic