303 - Są Ludzie Skazani Na Potępienie lyrics

Published

0 245 0

303 - Są Ludzie Skazani Na Potępienie lyrics

[I.] Proszę, dzień dobry, witaj w moim świecie Jadowite kobry, a do tego w komplecie Swobodny spacer miedzy oponentami Lasy lat pustynie minut chowam pod nagrobkami Wraz ze ślicznymi modnisiami, co też tutaj trafili Jak więzień za kratami, sędziowie się nie mylili Kiedy wydali werdykt bez chwili przerwy Będzie coraz ciężej, a tobie już poszczają nerwy Jeziora zawsze kuszą tak jak krawędzie dachów Żeby pozbyć się balastu czyli sumy wszystkich strachów Myślisz skoczysz i zaraz cię tu wiesz zakopią w piachu Nie masz odwagi łachu. Co zrobić? Kolejny zachód Słońca, a ziemia jest taka gorąca Obiecuje będzie parzyć w dupę do samego końca Zanim staniesz się trupem, ale wbrew własnej woli Nie skończysz tego szybciej, atawizm Ci nie pozwoli Instynkt przetrwania, Boże pozwól mi przeżyć Nigdy nie zrozumiem jak można tak mocno wierzyć W biblijnego opiekuna, nie mówię, że tuman Ale jak jest ze zbawieniem to nigdy nie zakumam Kiedy widzę te biedę, ludzi z mordą pełną bólu Dłużej chyba nie usiedzę, stul ryj jebany ciulu Przestań mnie pouczać, chcesz to chodź do mnie tutaj I posłuchaj opowieści prosto spod podeszwy buta Historii o kłamcach, twierdzisz sam się mijam z prawda Kto potrafił kopnąć w pysk i to całkiem tak niedawno Więc się nie dziw głupia larwo, że działam tak samo Nie będę gentlemanem skoro suka nie jest damą Zresztą chuj z rodzajnikiem, każdy może być kurwą A z takimi śmieciami zawsze trzeba jechać równo Jedno wielkie gówno zostało zamiast marzeń Kiedyś byłem wymazany, no a teraz ja wymażę [II.] Ujebani sadzą, zima, koczują przy grzejnikach Popatrz da się wytrzymać, czemu, lepiej nie wnikaj Naprawdę nie chce straszyć, to nie jest żadna groźba Ale są na świecie fakty, których lepiej jest nie poznać A ciekawość to pierwszy stopień sam wiesz gdzie Nie gadam ci, że tego chce, bo tez się przecież mecze Skurwysynów więcej, popatrz, ciągle klęczę Ktoś wypił mi dusze i zeżarł moje serce Może i lepiej, wrażliwość to wielki wróg Skończyłbym sam ze sobą, gdybym tylko mógł Ale coś mnie tutaj trzyma, wiem, nie będę na wyżynach Znowu felieton o tym, że matka straciła syna Nie ma litości w komunach pełnych kukieł Te oczy trupie krzyczeli "siła tkwi w grupie" Ale co to za drużyna, kiedy każdy w niej przegina Jeden z drugim zwykły debil albo wredna świnia Po brodzie spływa ślina pali skore jak toksyna Gwiazdy znowu są na niebie, więc od nowa się zaczyna Opera utraconych godzin, czasu nie zatrzymasz Atak usta, mikrofon, głośnik, małżowina Powiedz mi człowieku, co mówili ci o domu To azyl i zawsze możesz wrócić do schronu Że tam już jest dobrze i będzie się układać To masz kurwa chuju w głowie zajebisty bałagan Oni tez są przeżarci nihilizmem i zwątpieniem Nikt nie będzie karcił, potraktują cię kamieniem I wygnają z miasta dlatego, że chciałeś być inny Niewinny? Ej stary nie bądź dziecinny Realia są takie, urodziłeś się już dawno Liczysz świeczki na torcie, zrozum to całe bagno Polega na tym, że tak naprawdę chłopie zdechłeś Podniosłeś się z ziemi na nowo, powstałeś w piekle