303 - Jęk Lodowatych Ulic lyrics

Published

0 258 0

303 - Jęk Lodowatych Ulic lyrics

[I] Pamiętam strach powodowany krytyką Ten poszedł w chuj, więc teraz możesz siedzieć cicho Podejmuje ryzyko i wychodzę przed szereg Uzbroję się w słowa, zdaniami zastrzelę Naprawdę długo i cholernie ciężko Musimy pracować, przeciw nam większość Tych co zapisali razem z wychowaniem Zgodę na rozkazy i bezmyślne działanie Niemożliwym jest byś odrzucił ten garnitur Dobre zachowanie, kontynuacje mitu O szczęśliwym społeczeństwie, akceptacji odmienności Przeładujmy broń, bo trzeba godnie przywitać gości Jestem intruzem co wdziera się jak wirus Do zdrowego organizmu, jebany szczylu Nie rozumiesz mechanizmu, pozwól, że ci wyjaśnię To straszne jak można być tak głupim, no właśnie To do ciebie, bo we łbie się konkretnie jebie Pierdolony prowokator co mordą leży w chlewie Nie ma zgody na to, nie znasz tutaj nikogo To zamiast drzeć papę lepiej idź swoją drogą Pozorny zysk, pięć minut na świeczniku Wykurwiaj chłopczyku z foremki z plastiku Bojownik po byku - z ładnie skrojoną szatą Może wyjdziesz na ulice, odważysz się na to? No pewnie lepiej gnić i prawić nam morały O świętości własności i sile policyjnej pały Bo nie mówię, że dobrze jest drugiego okradać Ale trzeba zabić wroga, a wrogiem jest władza Co próbuje programować zachowania swojej trzody Kolejny konflikt, a tak podobne powody Ogromne szkody kurwa, bo to niby wasz teren Czas na rewolucje tych, których nazywacie zerem [Ref.] Nadejdzie czas gdy spłonie cywilizacja Zbudowana na cierpieniu, pozorna demokracja Gdzie masz niby wolny wybór, wytrzymać się nie da Faktu, że ktoś kogoś kupił, bo tamten się sprzedał Za słodkie pierdolenie tak naprawdę o niczym Niezależność sterowana jest długością smyczy I wstanie nowe jutro wśród dymu i smogu Wyzwolony świat - nie ma przywódców, nie ma bogów [II] I nie próbuj mi dorabiać gęby, wiem, że taka moda Żeby ciągle szufladkować, mówię nie tędy droga Jako osoba pozostaje w zgodzie z sobą Drogi panie prezydencie modrzewiową czy dębową Wybierasz pan trumnę, mam gdzieś twoje idee A opcja polityczna, będąc szczerym, to niewiele Mnie obchodzi, bo złość szepcze cicho mi do ucha Nic nie szkodzi, że zabytki też utoną w wybuchach No bo co my mamy czcić, powiedz, kulturę łacińską ? Zbrukany krwią krzyż, czy inne skurwysyństwo ? Zniewolone kolonie i papieża Polaka ? Co dziesiąty może wierzył, ale kurwa każdy płakał No bo przecież tak trzeba, właściwy model reakcji Stworzony do kontroli i bezwzględnej dominacji I naprawdę mnie pierdoli czy poniosę konsekwencje Bo z każdym dniem te szmaty dostarczają coraz więcej Werwy, mogę mówić wiesz bez przerwy O przyczynach, dzięki którym wszystkim nam puszczają nerwy Skurwysynach co to patrzą tylko w statystyki Tutaj my, a tam oni, wyrobiliście nawyki Pamiętaj jesteś nikim dla tych co handlują losem Nie ma drogi do domu, no to możesz iść za ciosem Nie tłumacz się nikomu i uderz po męsku To oni przegrają, a nie osądza się zwycięzców Bogaci silni chłopcy o zatrutych łbach Dla nich zawsze byleś obcy, niech poczują w ustach piach W najlepszych snach chyba nie miałeś takiej wizji Że wiją się jak glizdy, te głupie pizdy Manifest napiszemy krwią strażników więżeń Systemu upodlenia, co prawie wszędzie Wpierdolił swoje kły i zżera niezależność Jeśli wejdziesz do gry to zwyciężymy na pewno [Ref.] Nadejdzie czas gdy spłonie cywilizacja Zbudowana na cierpieniu, pozorna demokracja Gdzie masz niby wolny wybór, wytrzymać się nie da Faktu, że ktoś kogoś kupił, bo tamten się sprzedał Za słodkie pierdolenie tak naprawdę o niczym Niezależność sterowana jest długością smyczy I wstanie nowe jutro wśród dymu i smogu Wyzwolony świat - nie ma przywódców, nie ma bogów